Cały czas czułem się młodo, dopóki nie uświadomiłem sobie, jak długo interesuje się elektroniczną rozrywką. Dopiero kilka tygodni temu, uprzytomniło mi się, że spory odsetek społeczności internetowej nie zaczynał od Atari, C64, Amigi czy w Pegasusa, ale od razu od zaawansowanego PSXa.
Pierwszy komputer z jakim miałem styczność to, a jakże Atari! Umysł ludzki nie zapamiętuje podobno zdarzeń sprzed czwartego roku życia. Albo jestem wyjątkiem, albo obcowanie z wyrafinowanym sprzętem rodem z Ameryki było dla mnie takim przeżyciem, że dokładnie pamiętam ten wytwór techniki. Z mojego wczesnego dzieciństwa przypominam sobie tylko teleranek, Pana Tik Taka, zabawę samochodzikami i Atari.
Kuzyn nabył sprzęt w Peweksie i od razu zyskał szacunek dzieciarni z całej ulicy. Do jego domu schodziło się kilka do kilkunastu osób. Mieli wtedy po 12-15 lat, z mojej perspektywy byli w wieku moich rodziców. Na szczęście jako rodzinie przypadło mi zaszczytne miejsce na krześle zaraz obok dzieciaków aktualnie przeżywających katharsis przy 8 bitowym cudzie techniki. Dużo z tego nie rozumiałem, ale Atari kojarzyło mi się ze szczytem ludzkich możliwości, wyrafinowaniem, elegancją i pozostawało nieosiągalnym celem. Czarno-zielony, 14 calowy monitor wydawał mi się nowocześniejszy od 29 calowego telewizora Panasonica na którym obok leciała Dynastia.
- GATO. Wtedy grafika i realizm był po prostu z kosmosu 🙂 Nawet kiedy bawiłem się już NESem/Pegasusem symulatory z Atari wydawały mi się dużo lepsze.
Kiedy trochę podrosłem i zacząłem sam zmieniać kanały w TV, tata wybaczył mi zniszczenie jego wystanej w dwu dniowej kolejce wielce zaawansowanej technicznie wieży stereo (przez babcię zwaną „stereecho”) UNITRY, dokładnie nie wiem w jaki sposób, ale wybłagałem konsole! To dopiero hit! I to nie byle jaką! Jak praktycznie każdy na Podkarpaciu czy w Małopolsce miałem rodzinę w USA. Pamiętam jak dziś, kiedy mój rodziciel wracał do PL, od momentu kiedy pojawił się na lotnisku nie myślałem o niczym innym. Nintendo, Nintendo, Nintendo… Tego nie da się zapomnieć!
Szkoda, że nikt nie nagrywał mojego „unboxingu”, istnieje duże prawdopodobieństwo, że byłby to hit na youtube. Drżącymi rękoma, z wypiekami na twarzy wyciągałem z pudła sprzęt. Cięzka jednostka centralna, dwa mocne pady, kabel A/V gruby jak cholera, do tego niebieski (w PL wtedy panowała szarzyzna), ogromny zasilacz. Wszędzie napisy Made In Japan, zapach nowego plastiku wydobywał się z tekturowego pudła (nawet dziś otwierając pudełko z nowym smartfonem muszę się kilka razy „sztachnąć” zapachem nowości), do tego masa, masa gier w oryginalnych pudełkach!
To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Serio. Wszystkie dzieciaki dookoła miały nędzne Pegasusy, a ja Nintendo z masą oryginalnych, nowy gier!
Ups! Czar prysł po podłączeniu japońskiego cuda do TV. Z kilku powodów. Po pierwsze zauważyłem, że NES nie bardzo różni się od Pegasusa pod względem grafiki. Screeny na pudełkach gier były ładniejsze niż obraz wyświetlany na TV.
Dlaczego tak późno zauważyłem, że NES i Pegasus to to samo? Wtedy nie było Internetu, nie mogłem wejść na forum i poczytać. Nie było szans sprawdzenia opinii na cokupic.pl. Jedynym źródłem informacji o technice elektronicznej był trzepak pod blokiem, starsi koledzy z commodore i atari oraz nieśmiertelna legenda sprzętu przywożonego zza wielkiej wody. Nawet nikomu do głowy nie przyszło, że droga zabawka z USA może NIE bić na głowę dość taniej zabawki z polskiego targu.
Ale nic to, na pewno na NES są lepsze gry! I po angielsku a nie japońsku, zawsze ktoś pomoże przetłumaczyć. Przecież roi się od Atarowców dookoła! I co? W domu dramat, chodzi tylko jedna cholerna gra. Zasrany wrestling dołączony do konsoli. Dokładnie TECMO World Wrestling.
Chcąc nie chcąc stałem się fanem wrestlingu! Nawet pożyczyłem kilka filmów tematycznych z wypożyczalni VHS. Dlaczego reszta gier nie działała? Konsola była PAL, tak samo jak TECMO World Wrestling. Reszta gier była w formacie NTSC. Więc musiałem się pożegnać Dracullą, jakimś karate, Mario i kilkunastoma innymi tytułami. Wiecie jaki to szok dla gówniarza, który czekał pół roku na zabawkę która finałowo odmawia współpracy?
Teraz każdy matołek przerobi NESa na multiregion, ale wtedy tęgie głowy w sklepach informatycznych za grubą kasę próbowały zmienić region w moim Nintendo, nie udało się.
Lata 90-te miały to do siebie, że mało jaka firma miała w Polsce oficjalną dystrybucję. Pojęcie praw autorskich było respektowane, ale nie w dziedzinie elektroniki, toteż ciężko było znaleźć kogoś, kto mógłby sprzedać oryginalne cartridge do NES. Cudem, w jakimś Bajtku znaleźliśmy numer do dystrybutora! W Warszawie, ale pal licho, można pojechać raz i wziąć większą ilość gier! Dzwonimy i co? Kolejny dramat, gry są, ale tylko kilka, głównie Mario, Duck Hunt i Duck Tales, do tego zaporowa cena dwa miliony złotych. Tak to było jeszcze przed denominacją. Ówczesne dwie bańki „na nasze” to 200zł. Tyle, że wtedy za 200zł można było naprawdę dużo, więc faktyczna siła nabywcza aktualnych pieniędzy to około 400-500zł za grę. Koniec, z NESa nic nie będzie.
NES poszedł do komisu. Jakiś nieszczęśliwiec kupił go za 500zł [pięć milionów] z jedną grą. Ja popędziłem do najlepszego sklepu z komputerami i kupiłem prawdziwego, oryginalnego (hehe), pegasusa! W końcu pod strzechą zawitał Pegasus IQ-502 za milion pięćset i jeden cartridge (zawsze wkurzało mnie, kiedy ówcześni lamerzy mówili kasetkę) z ośmioma grami za sześćset pięćdziesiąt tysięcy złotych.
- Pudełko jak widać bardzo twórcze. „Lekkie” wzornictwo z oryginalnego NESa.
A tu prawdziwa polska reklama Pegasusa. Zdjęcie już nie „sfotoszopowane” jak wyżej, ale mocno inspirowane oryginałem:
Koniec części pierwszej.